sobota, 15 czerwca 2019

O wymagającym dziecku... i dlaczego tak ciężko się czyta książkę Searsów

Pierwsze sześć miesięcy życia mojego dziecka to był koszmar! Trzy pierwsze w ogóle wyjęte z życia - z tego okresu pamiętam tylko wrzask i bieg z wózkiem po wertepach, bo wtedy przestawała krzyczeć. W sklepie zakupy robiłam w biegu i nigdy nie byłam pewna, czy uda mi się wziąć wszystko z półek i dojść do kasy. Kilka razy wybiegałam ze sklepu (ludzie w kolejce do kasy rozstępowali się niczym Morze Czerwone) z pustymi rękoma, bo jak ZATRZYMAŁAM SIĘ w odpowiednim dziale, żeby znaleźć potrzebny mi produkt, to nagle i bez uprzedzenia zaczynał się wrzask. Nie, nie przesadzam! Umarłego by podniosło!

Przez pierwszy miesiąc słyszałam, że to normalne, że to noworodek i że zaraz przejdzie. I że każdy to przechodził. Naprawdę? Wszystkie dzieci śpią maksymalnie 9 godzin na dobę w pierwszych miesiącach życia? I wymieniając tę zawrotną liczbę nie mam na myśli snu ciągłego, tylko czas wszystkich drzemek (5-20 minut/jedna) zebranych łącznie w dzień i w nocy. I najlepiej na rękach?


Fizjoterapeuta zalecił chustę - była świetnym hamakiem, córka zupełnie nie dawała się motać. Położna zaleciła codzienne spacery, że będzie lepiej spała i się uspokoi. Pierwszy nasz spacer w wózku trwał 20 minut, był sprintem wokół osiedla i towarzyszył mu płacz. Zasnęła, jak wracaliśmy zziajani do domu. Na pięć minut. Przejazd samochodem? W mieście tragedia, modliłam się, żeby tylko nie zapały się czerwone światła, bo w ryk! Na trasie było ok, przy prędkości 100 km/h, ale gdy tylko tata zwalniał - wrzask zaczynał się od nowa!

Pocieszeniem miało być stwierdzenie, że pierwsze trzy miesiące życia dziecka na świecie to czwarty trymestr i przejdzie... Trzy minęły, a my z bezradności zaczęliśmy maraton po specjalistach. Niby wyszedł refluks, ale leki działały krótko, o ile w ogóle, a stres przy podawaniu był mega. Neurolog stwierdził rozwój prawidłowy... pediatra też. A ona płakała od pierwszego porannego karmienia z przerwami na kolejne i na te nieszczęsne spacery, aż do zaśnięcia wieczornego.

Spacery sprintem i po wyboistych uliczkach to była moja specjalność. Długość 6 km minimum, z przerwą na uciszenie wrzasku piersią. Każda wyprawa poprzedzona była wrzaskiem przy ubieraniu się. KAŻDA. Zazdrościłam mamom, które siedząc na ławce piły kawę, czytały książki albo spacerowały wolnym tempem oddychając świeżym powietrzem parku... Ja wbiegałam do parku, a gdy wózek cichł zaczynałam chodzić, pijąc kawę, jedząc i  korzystając z telefonu. (Po raz pierwszy na spacerze usiadłam w Dzień Matki, gdy Be miała prawie rok).

Właśnie podczas jednego z takich spacerów natknęłam się w internecie na sformułowanie High Need Baby i zaczęłam czytać wszystko na ten temat. Pchając wózek brzuchem napisałam nawet post na https://www.wymagajace.pl/ Nagle wszystko stało się jasne, choć trudno było nam, rodzicom, pogodzić się z faktem, że to TYLKO taki temperament. Wydawało się, że jednak cierpi skoro się pręży, tyle płacze, nie umie się wyciszyć, ze snu wybudza się nagle i z wrzaskiem i to nawet po 10 minutach.




Obiecałam sobie, że zgłębię temat i przeczytam książkę-biblię dla rodziców hajnidów. "Księgę Wymagającego Dziecka" Searsów zamówiłam dawno, ale dopiero jak Bogusia zaczęła "normalnieć" (czyli po skończeniu roku) ją otworzyłam.

Pierwszy rozdział to opis zachowań wymagającej córki Searsów. No jakbym czytała o Bogusi. Tylko zbyt łagodnie napisane miejscami, według mnie.

Drugi rozdział rozwiał wszelkie wątpliwości, czy to na pewno High Need Baby. Wszystkie, ale to absolutnie WSZYSTKIE słowa i zwroty charakteryzujące dziecko wymagające pasowały do Bogusi: intensywne, nadaktywne, wyczerpujące, częste karmienia (dodałabym jeszcze długie), domagające się, często się wybudza, niezaspokojone, nieprzewidywalne, nadwrażliwe, nieodkładalne, niedotykalskie, samo się nie uspokoi, wrażliwe na rozłąkę... Żałowałam, że nie przeczytałam wcześniej, byłoby mi łatwiej odeprzeć ataki ze strony bliskich - że ją nauczyłam płakać, że przyzwyczaiłam do noszenia, że ją źle wychowałam i że na pewno coś jej jest.
Natomiast cytowane w tym rozdziale wypowiedzi rodziców, którzy "tak świetnie się odnaleźli w roli rodziców wymagających dzieci" i "mnóstwo na tym skorzystali" i "ich życie stało się ciekawsze" straszliwie mnie denerwowały. Bo ja nie uważam, że moje życie zyskało i jak dotąd nie czuję radości z macierzyństwa... mam tylko nadzieję, że kiedyś poczuję się dumna jako mama - dumna z tego, że stworzyłam prawdziwą więź między mną a moją córką i pełen akceptacji i miłości dom rodzinny. Kiedyś...

Trzeci rozdział dotyczy płaczu dziecka i jego znaczenia. Be wpada w histerie do tej pory, kilka razy dziennie i nadal nie zawsze potrafię odgadnąć, o co jej chodzi. Myślę, że jak zacznie mówić i będzie mogła komunikować swoje potrzeby w sposób werbalny, będzie nam wszystkim trochę lżej. Natomiast sposoby tulenia tego płaczu, zupełnie dziwaczne -  "zrób listę rzeczy, na które reaguje płaczem." - WSZYSTKO?

Czwarty rozdział dotyczy sposobów uspokajania wymagającego dziecka. Mega trudny rozdział do przeczytania - nie przyniósł nic nowego poza świadomością, że wszystkie z zaprezentowanych sposobów wypróbowaliśmy. I, jak wszystko w przypadku naszego dziecka, działało przez jeden dzień do tygodnia maksymalnie; o ile w ogóle zadziałało. Nie mówiąc już o tym, że wiązanie małego dziecka przodem do świata w chuście jest w ogóle niewskazane!

Przy czytaniu kolejnych dwóch rozdziałów, myślałam, że rzucę książkę w kąt! Opisy doświadczeń rodziców wymagających dzieci są mega przygnębiające. Nie potrzebuję o tym czytać, wystarczy, że sama tak się czuję, np: "czasem czuje się zagubiona", "Wyobrażam sobie inne życie i czuję się winna" albo to: "nigdy nie uważałam, żebym miała sprawy pod kontrolą". Z jednej strony świadomość, że nie tylko ja jestem zdołowana jest pomocna, ale z drugiej - czytanie o tym, tylko te uczucie beznadziei potęgowało.

Wskazówki, co można dla siebie zrobić są pełne tak cukierkowych opisów z życia wziętych, że aż niedobrze się robiło. W szóstym rozdziale można przeczytać, jak to spacer przyniósł dziecku i mamie ukojenie oraz o tym, że "posiadanie wymagającego dziecka to błogosławieństwo, a nie przekleństwo". Moje ulubione zdanie z tej części książki to: "czas spędzony z dzieckiem nie tylko wzmacnia nasze ramiona, ale też buduje naszą rodzinę". Moich ramion ciągłe noszenie zdecydowanie nie wzmocniło; wręcz przeciwnie - miałam ogromne problemy z nadgarstkami przez kilka miesięcy (zespół de Quervain) i początkowo terapie, ortezy i tabletki znaczącej poprawy nie przynosiły...

Kolejny rozdział dotyczy wypalenia matki. Nie muszę dodawać, że to o mnie, prawda?

Rozdziały 8-10 zawierają konkretne wskazówki dotyczące opieki nad dziećmi. Te zdecydowanie warto przeczytać, nie tylko jeśli nasze dziecko jest wymagające. Opisują problem zasypiania i w jaki sposób możemy pomóc dziecku się wyciszyć; karmienie piersią i/lub mieszanką oraz problem nadwrażliwości pokarmowej i innych dolegliwości brzuszkowych oraz co możemy zrobić, żeby im zaradzić.

I tak oto dotarłam do drugiej części książki - "Wymagające dziecko rośnie". Najpierw opis przypadku matki z trójką wymagających chłopców i porównanie ich codziennych zmagań do przejażdżki kolejką górską - dla mnie średni.
W kolejnych rozdziałach (moim zdaniem najbardziej przydatnych dla rodziców trochę starszych pociech) są sposoby wprowadzania dyscypliny do życia hajnida, w jaki sposób przekazywać nasze wymagania i  prośby, by nie spotkały się z atakiem histerii i nie zaprzeczały emocjom dziecka.
A na koniec wisienka na torcie - wspaniałe cechy charakteru, które mają szansę rozwinąć się u wymagających, jeśli rodzice praktykują "troskliwy styl wychowania".

Ostatni rozdział "Historie ekspertów" to opowieści rodziców, którzy przetrwali najgorsze momenty wczesnych lat życia swoich dzieci i doczekali happy-endu w postaci empatycznych, wrażliwych, sprawiedliwych, świadomych, wytrwałych, ufnych i samodzielnych w podejmowaniu decyzji młodych ludzi.

Te dwa ostatnie rozdziały natchnęły mnie nadzieją na lepsze jutro oraz dodały sił w podążaniu tą jakże wyczerpującą drogą rodzica Wymagającego Dziecka. Wytrwałości i cierpliwości w wychowywaniu hajnidów Wam i sobie życzę. A książkę mimo wszystko polecam ;)
I zapraszam na grupę na fb: "Zabiegani Zaangażowani - grupa wymiany doświadczeń dla Rodziców"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Nasz pierwszy kalendarz adwentowy

Dawno mnie nie było i ostatnio nie miałam czasu na domanowanie. Ale powracam 😏 Z kalendarzem adwentowym 😃 Moim założeniem było umieszcze...